Autor: Kinga Rutka
Kto nie zna kultowych już kości od Sytej Michy ten gapa. Te gryzaki znamy już od kilku lat i niezmiennie znajdują się na naszej liście zakupów, zajmując miejsce w ścisłej czołówce. Mając tylko jednego psa te gryzaki postrzegałam jako fajne urozmaicenie, coś smacznego na dłuższe żucie i ewentualne zajęcie pieska na parę chwil, gdy zależy mi by nie ruszał się z miejsca czyli np. kiedy sprzątam mieszkanie. Jednak od kiedy w domu jest ten mały diabeł przez innych określany szczeniaczkiem jestem w stanie głosić pieśni pochwalne producentom tego cudownego produktu. Pojawienie się w naszym domu Ciri wiele zmieniło, ale to opowieść na zupełnie inny wpis, jednak sprawiło, że zaczęłam doceniać rzeczy, na które przy Baileyu nie zwracałam uwagi. Po prostu były i fajnie, na tym koniec. Tak było właśnie w przypadku tych kości. Zajmowały Rudego na 40 minut ale bez nich też sobie radziliśmy, po prostu był to przyjemny dodatek. W przypadku Ciri, nie wyobrażam sobie bez nich funkcjonowania. To właśnie one pomogły temu demonowi w nauce kenelowania i zapewniły zajęcie zamiast darcia mordki na pół osiedla, gdy tylko zamykałam drzwiczki. To one pomogły przekierować jej zapędy do niszczenia wszystkiego w zasięgu mordki i to zdecydowanie dzięki nim mam jeszcze mieszkanie w jednym kawałku... Pierwsze pozostawienia Ciri samej w domu kończyły się nie dość, że wyciem, to jeszcze rozwalaniem tego czego Bailey nie zniszczył w swoim okresie szczenięcym... W dużym skrócie masakra. Do tego wszystkiego doszedł barak umiejętności wyciszania się, nękanie psa rezydenta, gryzienie po rękach i obgryzaniu mebli, nawet, gdy byłam w pobliżu i tp wszystko złożyło się na piękny efekt, czyli moją chęć zwrócenia szczeniaczka po tygodniu i jeszcze dopłacenie za ponowne przyjęcie. Na szczęście wtedy całe na biało pojawiły się te kości i zaczęły zajmować malucha, kiedy ja musiałam coś zrobić lub najzwyczajniej w świecie nieco odetchnąć. Mimo iż są kości dedykowane z myślą o jej grupie wiekowej i są ona pozbawione zewnętrznej otoczki, a przez co są znacznie łatwiejsze, ona wybiera te standardowe i po prostu lubi sobie pociamkać tę skórę. A co do samej skóry... to nie ma się czego obawiać... Parę lat wstecz, wszelkiego rodzaju takie gryzaki były demonizowane i sporo w tym słuszności gdyż ich obróbka pozostawiała wiele do życzenia, a chemikalia dzięki którym były wybielane oraz kleje, które że całość się trzymała nigdy nie powinny znaleźć się w psiej diecie, jednak te kości są inne. Jako łącznik został wykorzystany kolagen, a wnętrze zamiast stanowić zlepek skór zostało napełnione przeróżnymi pysznościami z funkcyjnymi dodatkami dzięki czemu każdy znajdzie cos dla siebie od niejadka, przez alergika, po pieska który potrzebuje większego wyciszenia. Poza smakiem możemy wybrać także rozmiar gdyż kości są dostępne w dwóch wielkościach 15 cm dla psiaków małych i średnich ras oraz maxi czyli 22 cm pyszności dla psich gigantów. Spośród różnych wariantów można także wybrać to w jakiej otoczce się znajdują, czy będzie to skóra wołowa, końska. rybia a może bez? Tę zagwozdkę zostawiam wam. Mimo szczelnego opakowania, by kości nie wietrzały i nie traciły na smakowitości, wciąż zapewniają doznań aromatycznych, więc nie zostaną obojętne żadnemu psiemu łasuchowi. W naszym przypadku taka kość zajmuje pieski na około 40 minut, po czym oba padają i zasypiają, jednak nie są w stanie zjeść jej na jednej sesji, więc później męczą ją przez kolejny tydzień :D
Zobacz oryginalną recenzjęInformacji na temat plebiscytu oraz zgłoszeń produktów i usług udzielają:
Nina Gowin - organizator plebiscytu
n.gowin@dogandsport.pl
Małgorzata Czekała
m.czekala@dogandsport.pl
Katarzyna Rożko
k.rozko@dogandsport.pl