Autor: Anna Kawalec
Nie będzie krótko i nie będzie na jeden temat . Bo tu się nie da zrobić surowej recenzji. Muszę wylać trochę moich żali, licząc że mnie zrozumiecie. Choć jeśli by tak nie było, mogłabym liczyć, że akurat Was takie niechciane przygody nie spotkały.. no ale znając życie aż takiego szczęścia to nie ma nikt. W życiu nie potrzeba nam z Suczydłami wiele. Trochę wypraw, trochę spacerów, trochę foteczek (ja) i pozowania (Sucze dla groszków). I BARDZO dużo jednego- świętego spokoju. Niby niewiele. Chcemy tylko siebie samych, spokojnego, niczym niezmąconego spacerowania. Możliwości zajęcia się swoimi sprawami, skoncentrowania się na sobie nawzajem, ewentualnie na tym gdzie idziemy, co by się nie zgubić. znowu. Czyli, jakby się tak głębiej zastanowić, to całkiem niewiele. Można by rzec, ze to czego oczekuję od dnia codziennego z psami, to jednocześnie to samo, co należy nam się nie tylko z urodzenia, ale z samego jestestwa. Przecież każdemu należy się tak podstawowy spokój ducha. A jednak! Pufę mam od ponad 8 lat. Szmat czasu. To mój pierwszy pies, więc wszystko co z nią związane przeżywam mocniej, bo po raz pierwszy. Zapada to też w pamięć o wiele mocniej niż przeżywane po raz kolejny. Mogę więc z całą mocą pewności stwierdzić czy coś się zmienia, a jeśli tak , to w którym kierunku to cośku zmierza. Opowiem Wam więc o tym, jak to te 8 czy nawet 5 lat temu było. Trochę jak wujek na imprezie rodzinnej, snujący powieść jakie to wędliny kiedyś były i że tam, za kościołem to przed deweloperką takie pole było, które on jeszcze pamięta . Ja się podobnie czuję mówiąc świeżemu psiarzowi, że pamiętam czasy , kiedy to szłam osiedlem z Pufiaczkiem, a inne psy, na smyczach ani nie pchały się do Pufiaka, ani nie miały takiego pozwolenia od właścicieli swoich. Pufa nawiązywała znajomości z innymi psami, żeby nie było, a ja razem z nią, na kulturalnej drodze zapytań o możliwości przywitania si. A kiedy akurat my z Pufą nie mogłyśmy (lub któraś z nas nie miała chęci) towarzystwo rozchodziło się z uśmiechem i zrozumiem . Niesamowite, nie? Jakbym pokoleniu Z czy Alfa opowiadała o telefonie z cyferblatem – pokrętłem i zakręconym niczym sprężynka kablem. Ktoś gdzieś słyszał, ktoś w muzeum widział, a ktoś nawet zna kogoś kto własnymi ręcoma używał. Historia nadal żywa jeszcze niezapomniana lecz już z domieszką bajania Teraz jest zupełnie inaczej. I nie chodzi o to, że ja mam jakiegoś epickiego pecha. Z kim bym nie rozmawiała, jest podobnie. Podbiegacze. zmora każdego. Psy nierespektujące granic pobratymców, maltretujące, atakujące. Onesiętylkowitające, wpędzające swoje ofiary w traumy. Psy agresywne, tłumaczone przez swoich właścicieli zabawą. Puszczone samopas, bo podobno każdy piesek ma ochotę na kontakt z innymi psami. Od jakiegoś czasu, może 2, może 4 lat, prawie każdy nasz spacer to walka o przetrwanie. Oscylowanie po osiedlu tak by unikać innych psów i ich właścicieli. Zamiast wspólnego relaksu, moja ciągła, wzmożona czujność, by w razie czego, szybko interweniować i nie dopuszczać do sytuacji kiedy moje psy odczuwać będą dyskomfort lub, co gorsza, coś im się stanie. Mamy na koncie pogryzioną przez podbiegcza Bu, więcej niż raz. Mamy zaliczoną kontuzję Pufy, po “witaniu” się z nią tradycyjnie zapasionym labkiem. O stresach związanych z “kontaktami” z całkowicie niewychowanymi psami nie wspominając. Za każdym razem zachodzę w głowę jak świat mógł się tak bardzo zmienić i jakim cudem właściciele psów mogą być aż tak nieempatyczni względem innych zwierzaków. Powodów do niewitania się z innymi psami może być mnóstwo i każdy jest dobry. U nas są to głównie: psychiczne konsekwencje wspomnianych pogryzień Bu. nigdy nie lubiła obcych Futer, ma mocne tendencje do obrony stada. Po tamtych “akcjach” widziałam u niej pogorszenie się sytuacji. Zamiast relaksować się na spacerze, stale wypatrywała potencjalnego zagrożenia. A przez ciągłe “ataki” podbiegaczy, które nawet samą namolnością były dla niej nieprzyjemne, każdy pies stał się potencjalnym zagrożeniem. Poprawa nastąpiła dopiero kiedy ja, zamiast niej, wzięłam sprawy fizycznie w swoje ręce i zamiast błagać o zabranie psa- podbiegacza, puszczam wiązankę właściwych słów w kierunku właściciela. Lub, ostatnio, wyciągam pałkę teleskopową. Mam nadzieję nigdy jej nie użyć, ale wizualnie działa jak najlepszy straszak. Niezmiennie staram się pokazywać Bu, że można minąć się spokojnie z innym psem, że on nie zaatakuje ani jej, ani Pufy ani mnie. Ciężko pozostać wiarygodnym, kiedy wszelkie starania biorą w łeb przez drugiego człowieka, tak bardzo nieodpowiedzialnego Pufa to zupełnie inna historia. Ona lubi się zapoznawać z innymi psami. Robi to po swojemu czyli powoli, zachowuje się ładnie, nie jest natarczywa . Ale po swoich neurologicznych przejściach łatwo może się przewrócić popchnięta, nie ma już takiej zwinności i fizycznej i mentalnej. Muszę bardzo uważać na jej kontakty z innymi psami, aby zbyt intensywne “witanie sie”, często o wiele większego psa od dziewczyn , nie skończyło się pufiaczkową kontuzją . i jestem jeszcze ja. Od dawna trzęsąca się nad zdrowiem Suczydeł . Mam serdecznie dość mojego stresu. Mieszkamy prawie przy samych wałach przy Odrze. Cieszyłam się z przeprowadzki tutaj. Jednocześnie , przez to co się wyprawia, od dawna nie chadzam tam na spacery. Pakuję psy do auta i jadę 20-30 minut za Wro, tylko żeby mieć szansę na spacer bez spotykania ludzi. Bo zbyt wiele spotkań innych psiarzy kończy się nieprzyjemnie. A czy nie byłoby pięknie, gdybyśmy, jako psiarska społeczność, wspierali się albo chociaż nie wchodzili sobie w paradę, szanując swoją przestrzeń? Zawsze mnie to fascynuje. Ludzie walczą o swoje, o własną bańkę miejsca wokoło. Bez dyszenia na kark w kolejce do kasy, bez gości wpadających bez zapowiedzi. Bloki, gdzie sąsiedzi się nie znają, tak dobrze chronią swoją prywatność. Podpisane miejca parkingowe na osiedlu, domy z tak wysokimi parkanami, by nie było nic widać zza nich. Jednocześnie zaprzeczanie tym tendencją w wychowaniu i prowadzeniu swoich psów. Przedziwne i niezbyt miłe to czasy. Ale żyć jakoś trzeba. O ile jeden spacer w ciagu dnia udaje nam się złapać na względnym odludziu, o tyle pozostałe, choćby sikupy, zmuszone jesteśmy zaliczać pod domem. Czasem , szczególnie teraz, kiedy pojawiła się Miśka i wózek, miewam szalone pomsły i chęci by wybrać sie na przykład do parku. Ułańska fantacja co nie ? 🙂 Nie mam więc wyboru, poza targaniem w kieszeni pałeczki, muszę sobie jakoś radzić. Nie mogę przecież profilaktycznie warczeć i puszczać kalumnii w kierunku każdego napotkanego psiarza! Doza zaufania do społóeczeństwa skńczyła mi się już dawno więc z radością przywitałam w naszym arsenale ostrzegawczego kompletu. Wściekle żółty komplecik od Dingo , który miałyśmy przyjemność testować w ramach Top For Dog, miał być pierwszą, jeszcze nieagresywną i bezkontaktową linią obrony przed podbiegaczami. Zadanie jakie przed nim postawiono jest proste w teorii. A jak z praktyką? O naszych testach i badaniach stanu wzroku w społeczeństwie za chwilę. Na początek konkrety: W skład możliwości kompletowych wchodzą: smycz – u nas o długości 220 cm i szerokości 2 cm , obroża- Bu nosi szerokość 2 cm . Do tego można mieć szeleczki– te akurat są w rozmiarówce z którą Pufka się mija, ale to u nas całkowicie normalne . Ten piesek jest po prostu niewymiarowy i to nagminna sytuacja z outfitem dla niej Całość wykonana jest bardzo porządnie. Można by powiedzieć że na maxa. Uwaga na drobne chude pieski. Bu jest delikatnej budowy, przy rozmiarze który nosi, karabinek przy smyczy jest w górnej granicy akceptu. Szelki również mają klamry po zbóju, są mocne, ale jednocześnie dość masywne. Trzeba mieć to na uwadze. Każde smycze, obroże czy szelki, poza wyglądem, nawet takim z większym sensem, muszą być jak dla mnie wytrzymałe. Nie chodzi mi jedynie o klamry czy inne zapięcia ale o całokształt. O ile Pufa szanuje to co ma na sobie o tyle Bu nie ma litości dla niczego. CO spacer wpada tarzanie się. W trawie, liściach, na piachu. Szorowanie o ziemie, później moje szorowanie żeby to wszytko domyć a na koniec doprać w pralce. Jestem zbyt leniwa by doprowadzać do stanu używalności psie akcesoria tylko ręcznie. łapkami to ja mogę zmyć błoto, które często oblepia to, co nosi Bu. Później wszystko i tak trafia do pralki. Nie inaczej było z akcesoriami od Dingo . Przeszły twardą szkołę życia i wyszły z niej w całości. Jak na razie uszczerbku na wyglądzie czy wytrzymałości nie widzę. Kolor ma się dobrze, nic się nie spruło czy nie rozdarło. Oby tak dalej Skoro wiadomo już co to jest namacalnie, czas na rozkminy głębszej natury. Dingo wzięło się za temat żółtej wstążki. Teoretycznie fajnie by było jakby każdy psiarz a najlepiej i niepsiarz kojarzył o co chodzi, ale wiadomo jak jest. Więc skrótowo : jak piesku ma przyczepioną żółtą wstążkę, lub ma na sobie żółte akcesoria , takie jak nasze, z dobitnymi napisami, oznacza to, że potrzebuje przestrzeni. Że nie należy pchać się do niego z łapami, ani tym bardziej nie wolno pozwalać swojemu psu na podchodzenie. Znowu powodów może być tyle ile kłaków na Bu, a każdy jeden będzie istotny i godny poszanowania. Ale daleko nie sięgając- są psy chore, osłabione. Są takie po adopcji i w trakcie treningu. Są starszaki albo szczeniaki. Są psy po przejściach – jedne bojące się, drugie wyrażające niechęć do podchodzenia kłapaniem zębami, na co mają pełne prawo. jedne nie życzą sobie kontaktu z psami, inne z ludźmi a wszystkie mają pełne do tego prawo i prośba o taki szacunek to nie jest ani za wiele ani nic nadzwyczajnego. Zwykły szacunek i wyrozumiałość dla drugiej istoty. Żeby oszczędzić ludziom konieczności krzyczenia z prośbą o zabranie swojego psa lub o niemacanie go, zrodził się pomysł oznakowania psów na żółto. Międzynarodowa inicjatywa, mająca ułatwić życie. Dingo bazując na wszędzie rozpoznawalnej symbolice koloru w psim świecie poszło krok dalej. Dla niepsiarzy lub dla tych którzy jakimś cudem nie znają wymowy koloru, machnęli wyraźne, krótkie i dosadne napisy. NIE DOTYKAJ. Niezależnie czy jesteś psem czy człowiekiem- nie macaj, nie przeszkadzaj. Z nieukrywaną radością ubrałam więc. w jeden z pięknych jesiennych dni, Bu w takowe akcesorium i pełna odwagi, z lekką nutką wariactwa, zabrałam ją i M w wózku na spacer.. do parku! tak, mam tyle odwagi! Chciałam w najbardziej ekstremalnych warunkach sprawdzić czy takie oznaczenie psa coś zmienia. Eksperyment powtórzyłam kilkukrotnie . Wynik? Średnio pozytywnie nastrajający. Z jednej strony, przez cały okres trwania moich testów kilka osób zauważyło smycz , widziało też napis i uszanowało to. Zabrało swojego psa, ba! nie pozwoliło podejść mu do nas. A wiedzcie , że przy wózku Bu ma jeszcze mniej cierpliwości do tych psów, które ewidentnie naruszają nasza przestrzeń osobistą. Podjarałam się niemożebnie, że może to jest to, że wystarczy łazić w kompleciku i świat stanie się piękniejszy! Cóż. jak się domyślacie, są ludzie i parapety a ja mam pecha do tych drugich. Zdarzyły mi się sytuacje gdzie wiedziałam, ze ktoś widzi ostrzeżenie na smyczy i obroży i z premedytacją je ignoruje. Zdarzyła mi się klasyka gatunku w najgorszym wydaniu: “nie podchodź? ojoj a co temu piesku? ale mój jest przyjacielski, mój nic nie zrobi”.. powiedziało babsko z . a jakże ! labkiem, zbliżającym się do nas na sztywnych łapach, z majdający nerwowo ogonem, uniesionym w górę, niczym pika. Niestety komplecik nie uchronił mnie całkowicie od nerwów, nie jest niezawodnym remedium na bolączki podbiegaczy. Z tymi ciężko o dyskusje, jak pańciostwo jest kilkanaście metrów dalej. Niemniej były osoby które dostrzegły i użyły tego co mają miedzy uszami, żeby zareagować właściwie. To taki groszek nadziei w worku karmy nerwów. Myślę, że moim skutecznym straszakiem pozostanie pałeczka, jakąś obroną gaz. Ale teraz, mając żółty zestaw Dingo, tylko z nim bujam się z Bu po bardziej ludnych okolicach. Po osiedlu, parku. Nie zagwarantuje nam to bezpieczeństwa ale sprawi , ze ja poczuje się pewniej. Dawałam od początku znać że nie chcemy kontaktu? tak. Czy jeśli ktoś to zignoruje , bez skrupułów wyciągnę większy kaliber perswazji obrony naszej przestrzeni? zdecydowanie tak. Ale czy będę miała świadomość, że robię co mogę,. by dać sobie i suczydłom bezpieczeństwo ? oj tak! Komplet zostaje się na wierzchu, niewątpliwie będzie regularnie używany. Jest też jeszcze jedna kwestia , która wypłynęła przy okazji. Brak wiedzy, który często nie idzie w parze z bezczelnością i chamstwem. Taki zwykły, któremu można zaradzic. Dotyka osób, którym echo nie gra pomiędzy uszami i które , jeśli dać im tylko szansę, będą potrafiły zmienić swoje zachowania. Tu wbija Dingo. Bo zrobić akcesoria z dowolnym napisem to teraz nie sztuka. Firm i firemek od tego jest całkiem sporo, ja sama nie raz wracam do pomysłu posiadania jakiegoś autorskiego kompleciku, z wmontowanym gdzieś napisem “pufoświat” albo innym, równie ambitnym zbiorem wybranych przeze mnie liter. Dingo poszło jednak dalej w stronę działania, nie tylko zarabiania na zdesperowanych, umęczonych podbiegaczami i podbijaczami właścicielach. Stworzyli projekt, który promują i który ma nauczać. Wychodząc z założenia że dzięki temu mają szansę dotrzeć do tych , którym ta wiedza realnie się przyda. Bo jednocześnie mam cały czas wrażenie, że to, że ja czy Wy będziemy mówić o problemie podbiegaczy, o szanowaniu przestrzeni napotkanych piesków to fajno fajno, ale kisimy się we własnym sobie socialmediów, przytakujemy sobie nawzajem, kręcąc się treścią wśród tych, który i tak to wiedzą od dawna. A tu nie chodzi o kółko wzajemnej adoracji, a o szersze działanie informacyjne. Głęboko wierzę, że nasze społeczeństwo to nie tylko psiarze buraki, ale i tacy jak ja kiedyś- psiarze całym serduchem, którzy tylko muszą się douczyć pewnych rzeczy. A nie, czekajcie. Ja się nadal muszę bardzo wiele nauczyć i robię to cały czas. Dingo stworzyło projekt edukacyjny, tłumaczący w prosty i łatwostrawny sposób, dla kogo stworzono żółte oznaczenia. I nawet jeśli ktoś będzie zdania , że to tylko dobrze przemyślany marketing, mający na celu sprzedaż większej ilości akcesoriów, to ja mam to w nosie. Niech by sobie nawet był. To co robi dobrego, jest nieocenione. Każda jedna “nawrócona” i douczona osoba to wiele innych Futer bez traumy niechcianego witania się. Jednocześnie widzę, że dla Dingo kwestia żółtego produktu to coś więcej. Tak się dzieje, kiedy za dane działania biorą się ludzie rozumiejący cały kontekst. W tym przypadku prawdziwi, ogarnięci psiarze. Dingo w ramach Top For Dog bierze udział w głosowaniu jako inicjatywa. Bardzo potrzebna , wręcz paląca. Za kwestiami niechcianych kontaktów ciągnie się niemały smród problemów dla innych psów, jakie takie sytuacje generują . Cieszę się, że ktoś, o realnej sile rażenia tym co przekazuj, zabrał się za ten temat. A same akcesoria? Długo bujałam się z zakupem jakiś tego typu. Teraz , kiedy je mam, używam ich regularnie przy wyjściach w tzw dla nas tereny ryzykowne. Odkąd nasze spacerowe stadko powiększyło się o Miśkę- czy to zapakowaną w chustę, czy rozwaloną w gondolowozie, jeszcze bardziej jestem przeczulona na wszelkich podbiegaczy. Teraz nie tylko muszę dbać o dwa Suczydła, ale i o małą. Cieszę się że je mamy, jednocześnie mając na uwadze, że to jeszcze nie jest ten czas kiedy się wszyscy wzajemnie szanujemy, a przynajmniej dostrzegamy znaki ostrzegawcze. Ale wszystko przed nami. Kto wie co przyniesie przyszłość i jak najwięcej akcji pokroju Yellow dog project. Tutaj zostawiam Wam stronę, gdzie dowiecie się więcej o żółte akcji, ( TU- niedotykajpsa.pl ) a w razie chęci ściągniecie sobie również grafikę do pokazywania i udostępniania. Niech wieść o savoir-vivre psiarsiego towarzystwa rozniesie się szerokim gestem!
Zobacz oryginalną recenzjęInformacji na temat plebiscytu oraz zgłoszeń produktów i usług udzielają:
Nina Gowin - organizator plebiscytu
n.gowin@dogandsport.pl
Małgorzata Czekała
m.czekala@dogandsport.pl
Katarzyna Rożko
k.rozko@dogandsport.pl